age

Nie potrafię rezygnować (4)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Nie potrafię rezygnować
(część czwarta)
Naznaczona

Wieczorem w Crashdown. Liz, Maria, Alex już po zamknięciu siedzą przy ladzie. Maria układa jakieś naczynia. Alex pije colę. Liz przegląda jakąś książkę.

— Nadal nie masz mi nic do powiedzenia?- Maria skierowała to pytanie do Liz.

— Nic ponad to co już powiedziałam.

— Dobrze. Jutro o siódmej rano ja i Alex przyjedziemy do ciebie.

— Jutro?

— Tak.

— Po co?

— Drobna przejażdżka poza stolicę "Czechosłowacji".

— A co ze śledztwem, z przesłuchiwaniami?

— Na razie ci daruję.- powiedziała Maria z dziwnym uśmiechem.

— Lepiej powiedz jej wszystko od razu.- wtrącił Alex.- Oszczędzisz cierpień nam obojgu.

— To znaczy?

— Madam Vivian.- powiedziała Maria z jeszcze większym zadowoleniem.

Następny dzień. Siódma trzydzieści. Samochód Marii.

— Po co właściwie do niej jedziemy?- spytała Liz.

— Żeby dowiedzieć się co będzie z nami i naszymi zielonymi ludkami.- odpowiedziała Maria.

— Dlaczego teraz?- zdziwił się Alex.- Idzie nam chyba całkiem nieźle.

— Właśnie dlatego. Chcę usłyszeć, że czeka mnie cudowna przyszłość bez udziału pewnej denerwującej kelnerki.

— A my?

— Wy usłyszycie dobre wieści przy okazji.

Pokój madam Vivian. Na pierwszy ogień idzie Alex.

— Co pani widzi?

— Nic.

— Jak to nic? Nawet kilku miłych chwil?

— Nawet.

— To może chociaż jedna króciutka chwileczka?
Odpowiedział mu przeczący ruch głową.

Maria.

— Wiem. Przez wieczność będzie na przemian padał przede mną na kolana i podziwiał mnie pod każdym względem.

— Nie. Rzuci cię jeszcze w tym tygodniu.

Liz.

— Szczerze mówiąc nie wierzę w te wszystkie bzdurne przepowiednie. Jestem tu tylko ze względu na moich przyjaciół.

— Ostatecznie mogłabyś sama odpowiedzieć na pytania dotyczące swojej przyszłości.

— Słucham?

— Podjęłaś słuszną decyzję.

— Nie rozumiem.

— Nigdy nie oddawaj nikomu tego co należy do ciebie.

— Ale... Kim jesteś?

— Kimś na kim możesz polegać.

— Pięknie. Na tej planecie jest stanowczo za mało ludzi. I stanowczo za dużo okropnie pomocnych, pozaziemskich istot.

— Już niedługo będziesz ich wszystkich potrzebowała. Wtedy dopiero zrozumiesz ilu nas jest naprawdę.

Mieszkanie Michaela.

— Gdzie pojechali?- spytał Max.

— Do jakieś wróżki czy coś w tym stylu.- odpowiedział Michael.

— Po co?

— To kobiety. Nie oczekuj logicznego myślenia z ich strony.

— A Alex?

— Terroryzują go od lat. Jest stracony.

— Nie rozumiem. Alex jest w porządku.- oczy Maxa i Michaela zwróciły się na Zacka, który to powiedział.

— To skomplikowane...- zaczął wolno Max.

— Zjedzmy coś.- szybko wtrącił Michael i zajrzał do lodówki.- Co byś chciał Zack?

— To co wy.

— My jak wiesz jesteśmy kosmitami a kosmici jedzą co innego niż ludzie.

— Zjem to co wy.

— Nie będzie ci smakowało.

— Będzie.

— Nie.

— Tak.

— Przestańcie.- przerwał im Max.- Damy mu to co chce, a jak uzna, że jednak woli coś innego to dostanie lody.

— Zjem to co wy. Ile razy mam to powtarzać?
Michael rozłożył trzy talerze z jedzeniem na stole i zalał je obficie tabasco. Zaczęli jeść. Gdy już kończyli Michael zwrócił się do Zacka:

— Podsłuchujesz, trawisz słodko kwaśne potrawy i mieszasz się w życie każdego z nas. To jeszcze da się wyjaśnić. Nie bardzo wiem jak, ale jednak... Wytłumacz mi jedno: przyszedłeś tu godzinę temu. Sam. A ja nadal nie rozumiem skąd wiedziałeś gdzie mieszkam i jak tu w ogóle doszedłeś.

— Po zdobyciu odpowiedniej informacji metodą słuchową dotarcie tutaj było dziecinnie proste.

Liz wróciła do domu i weszła do swojego pokoju.

— Zastanawiam się gdzie byłaś tamtego dnia gdy Zack spotkał na ulicy tego faceta?

— Byłam przy tym.

— Ach tak... a kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć?

— Ja...

— Z kim rozmawiał Zack?

— Z tym, który przysłał ci róże.

— A więc wiesz kto to był. Ciekawe. Nie mówiłam ci o tym.

— On...

— Ian Etherington.

— To nie jest jego prawdziwe imię i nazwisko.

— Domyślam się.

— On...

— Powiedz to wreszcie. Błagam. Cokolwiek by to nie było.

— On... był moim mężem.

— A dlaczego twój mąż miałby przysyłać mi kwiaty i to w dodatku białe róże?

— Ja nie żyję,... a ty wprost przeciwnie.

Kaly jadł coś przed telewizorem, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.

— Chwileczkę.- powiedział i przystąpił do bardzo szybkich i bardzo pobieżnych porządków. Gdy otworzył drzwi zobaczył Liz.

— Cześć.- powiedziała.

— Cześć. Wejdź.

— Dzięki. Chciałam porozmawiać.

— Jasne, a o czym?

— O tym co się działo gdy Max cię uzdrawiał.

— A co miałoby się dziać?

— Nic nie widziałeś? Nie czułeś czegoś dziwnego?

— Nie. Dlaczego pytasz?

— Nie... tak sobie.
Liz stała przez chwilę w miejscu, zastanawiając się nad czymś. Następnie wyszła rzucając krótkie "cześć" i zostawiając Kaly trochę zdezorientowanego i nie do końca samego.

Kal wrócił z Los Angeles. W mieszkaniu zastał Derilę.

— Jak poszło? Dowiedziałeś się o niej czegoś?

— I tak i nie.

— To znaczy?

— Po pierwsze nie spędziła wakacji u ciotki na Florydzie.

— Więc gdzie?

— W Los Angeles, gdzie dowiedziała się o naszych wszystkich planach, o armii zbieranej przez te pół wieku. Ona wie o wszystkim.

— Ale... przecież to niemożliwe. Nasze zabezpieczenia... Rwela...

— Rwela powiedziała, że mamy dać spokój Liz i w razie potrzeby oddać się pod jej rozkazy.

— Pod jej... rozkazy. To nie ma sensu. Kim ona takim jest?

— Obecnie jedynym przywódcą naszych oddziałów. Teraz już nawet Max nie ma nic do powiedzenia.

Kaly zamknął drzwi za Liz..

— O czym rozmawialiście?

— Tess... nie wiedziałem, że tu jesteś.

— Przynajmniej na razie powinieneś przyzwyczaić się do mojej obecności. A więc: o czym rozmawialiście?

— O tym jak Max mnie uzdrawiał. Pytała czy miałem jakieś wizje.

— A ona miała?

— Tak. Z tego co wiem zdarzały się nawet później.

— Później?

— Tak. Nie mówili ci o tym?

— Nie.

— Pewnie uznali, że to nic ważnego.

— Pewnie tak.

Liz zamknęła drzwi do swojego pokoju.

— Co się wtedy stało?

— Kiedy?

— Kiedy Max mnie uzdrawiał.

— O co ci chodzi?

— Miałem wtedy wizje.

— To możliwe.

— Ale Kaly niczego nie widział.

— Dlaczego teraz się tym interesujesz?

— Kiedy jakiś czas temu wyszłam z Maxem znów miałem te wizje.

— Te?

— Są też inne. Nie związane z jego obecnością. Chociaż... nie mogę powiedzieć, że nie mają z nim nic wspólnego. Dlaczego potrafię zobaczyć najgłębsze zakamarki jego duszy? Dlaczego ja?

— Łączy was szczególna wieź.

— Co się wtedy stało?

— Coś co nazywa się naznaczeniem. Zdarza się bardzo rzadko.

— Podczas uzdrowienia.

— Czasami.

— Ale dlaczego ja?

— By mogło nastąpić naznaczenie muszą być spełnione pewne warunki.

— Jakie?

— Dowiesz się gdy nadejdzie odpowiedni moment. Już niedługo.

— Czy z tych samych powodów, dla których zostałam naznaczona, nadano mi również moje obowiązki i przydzielono ducha.

— Te powody do pewnego stopnia zadecydowały o tym co ci powierzono.

— A ty?

— Duchy przydziela się rzadko, choć zdecydowanie częściej niż następuje naznaczenie. Stanowią związek z przeszłością, która nierozerwalnie łączy się z teraźniejszością i przez to wpływa na nią.

— Wiesz więc coś co ma mi pomóc?

— Mam nadzieję...

— A więc to tak. Oni, kimkolwiek są, nikogo mi nie przydzielili.

— Nie. To był mój wybór.

— I nie mieli nic przeciwko temu?

— Nigdy, nawet za życia, nie byłam wzorem posłuszeństwa.

— Jeśli dobrze zrozumiałam duchy przydziela się kiedy chodzi o coś szczególnego, coś ważnego?

— Zgadza się.

— Czy to co właściwie kazano mi zrobić nie jest ważne?

— Jest, nawet bardzo.

— Więc...?

— Kieruje nimi strach. Oni po prostu się boją.

— Ale mi nie wolno się bać?

— Nie. Ty nie możesz pozwolić sobie na taki luksus. Strach nie przystoi przywódcom.

— A Max?

— Na razie nic nie można zrobić w jego sprawie.

— Nie odzyska nigdy władzy?

— Jeśli zwyciężysz decyzja będzie należała do ciebie. Tylko do ciebie. I mam nadzieję, że będzie właściwa.
Zack wszedł do pokoju(oczywiście bez pytania). Spojrzał na Liz i tonem znawcy orzekł:

— Znowu te poważne sprawy?

— Tak.- odpowiedziała Liz.

— Jesteś bardzo smutna?

— Tylko trochę.

— Słyszałem, że byłaś u wróżki.

— To prawda.

— Jak było? Co powiedziała?- zamyślił się i po chwili powiedział.- Zresztą to nieważne. I tak wiem jak będzie. Wyjdziesz za Maxa i zamieszkamy w trójkę. Razem.

— Starannie to zaplanowałeś.

— Tak.- powiedział jakby mówił o czymś tak oczywistym jak oddychanie.- Mam pytanie.

— Jakie?

— Co to znaczy, że po pierwsze: po kobietach nie należy spodziewać się logicznego myślenia, po drugie: ty i Maria latami terroryzowałyście Alexa?

— Rozmawiałeś z Michaelem?

Alex wszedł do kuchni i zastał tam Marię. Dość zapłakaną Marię.

— Co się stało?- spytał.

— Kiedy powiedziała, że to będzie w tym tygodniu nie myślałam o dniu dzisiejszym.

— Michael?

— Zastałam go u Courtney.

Do pokoju Liz wszedł jej tata. W rękach trzymał paczkę. Niezbyt dużą, ale i niezbyt małą.

— Listonosz właśnie to dostarczył.- powiedział.

— Co to takiego?- spytała Liz.

— Nie wiem. Dowiesz się gdy otworzysz. Ja mam mnóstwo pracy.- powiedział i wyszedł.
Liz zerwała opakowanie z paczki i zobaczyła skrzynkę zamkniętą na małą kłódkę. Dostrzegła też kluczyk przyczepiony do wewnętrznej części opakowania. Otworzyła skrzynkę. W środku były: 1)coś na kształt pamiętnika i to dość wiekowego, 2)dwa kryształy w kształcie graniastosłupów(wysokość= 12cm, podstawa- kwadrat o boku= 1cm), każdy z wcięciem na głębokość pół centymetra dokładnie pośrodku, tak że łącząc się tworzą coś na kształt litery X, jeden niebieski, drugi fioletowy, 3)jeszcze bardziej od pamiętnika wiekowa księga(z papieru nie z metalu czy czegoś w tym rodzaju, wymiary okładki: 30cm na 15cm, grubość książki=5cm, język, w którym została napisana- bliżej nieokreślony), 4) na samym dnie leżał jakiś amulet( kształt podobny do tego, który kiedyś znalazła Isabel, z tą różnicą, że symbol jest wklęsły w stosunku do reszty).

— Co o tym myślisz?- spytała Liz.

— Myślę, że rozsądnie byłoby wziąć się do czytania.

— Z księgą to raczej niemożliwe, więc zajmę się pamiętnikiem.

Lektura co najmniej interesująca, choć w niektórych miejscach pismo okazało się trudne do rozszyfrowania. Po około dwóch godzinach Liz miała już za sobą połowę pamiętnika i zeszła na dół by coś przekąsić. Po drodze spotkała Alexa.

— Co się stało?- spytała widząc minę przyjaciela.

— Chyba zrobiłem coś głupiego.

— A dokładniej?

— Przywaliłem kosmicie.

Po uspokojeniu Alexa Liz postanowiła przełożyć czytanie o sprawach sprzed lat i zająć się sprawami bieżącymi. Najpierw wybrała się do Centrum Ufologicznego. Sprawę Ellis odkładała już stanowczo za długo.

— Liz... Przyszłaś do Maxa?- spytała Ellis widząc Liz zmierzającą w jej stronę.

— Nie.

— Więc...?

— Przyszłam porozmawiać z tobą.

— Jak miło.

— Miło będzie jak przestaniesz się silić na te sztuczne uprzejmości.

— A więc koniec przedstawienia?

— Tak. Zagrajmy w otwarte karty.

— Świetnie. Z przyjemnością zacznę tę nową grę.

— Czemu nie. Nie mam nic przeciwko temu.

— Wysłano mnie tu z bardzo konkretnym zadaniem, które zamierzam wypełnić. Myślę, że wiesz o mnie dość sporo. Nie muszę więc wspominać kim jestem. To chyba najważniejsze informacje o mnie. Informacje, których nie posiadam na twój temat.

— Czyżby Kivar nie mógł do niczego dotrzeć?

— Dziwne. Też tego nie rozumiem. W twojej przeszłości niczego nie można znaleźć, ale przecież musi coś w niej być. Kim jesteś?

— Kimś kto nie lubi straszenia dzieci, kimś komu nie podoba się cel twojego pobytu tutaj, kimś kto nie przepada za mordercami takimi jak ty czy Kivar, kimś kto zamierza was wreszcie powstrzymać.

— Śmieszne. Naprawdę myślisz, że masz jakieś szanse?

— Szanse na co?- spytał podchodząc do nich Max.

— Max...- zaczęła Liz, ale on jej przerwał.

— Ellis Brody cię szuka.

— Już idę.

— Myślałem, że to ja miałem załatwić tę sprawę.- powiedział Max, gdy Ellis zniknęła z ich pola widzenia.

— Nie chodziło tylko o Zacka.

— Więc o co?

— Nie domyślasz się?

— Czego?

— Powodu, dla którego została tu przysłana.

— Nie ufasz mi?

— Miało cię tu nie być.

— Co?

— Nie miałeś teraz pracować.

— Zostawiłem tu coś, ale to nie ma nic do rzeczy. Nie ufasz mi?

— Ufam.

— Więc?

— Swoimi sprawami lubię zajmować się sama.

— Myślałem, że to też moja sprawa.

— Bo tak jest.

— Ale...?

— Nie mam żadnego dobrego wyjaśnienia.

— Nic mi nie powiesz?

— Nie.

— Dzięki.

— Za co?

— Przynajmniej nie wymyślasz jakiś kłamstw.

Sprawa pierwsza okazała się kompletnym niewypałem, ale jedziemy dalej. Courtney wyrzuciła śmieci i chciała wracać do Crashdown, gdy stanęła twarzą w twarz z Liz. Trochę się przestraszyła i zrobiła krok w tył.

— Liz... Wystraszyłaś mnie.

— Przepraszam, ale musimy porozmawiać i wolałabym by całe Crashdown nie było świadkiem tej rozmowy.

— Dobrze. O co chodzi?

— Wiem kim jesteś.- mówiąc to zauważyła strach w oczach Courtney, więc dodała.- Spokojnie. Przecież nic ci nie zrobię.

— W takim razie o co ci chodzi?

— Jesteś Skórem. W porządku. Nic mnie to nie obchodzi. Nie mam nic przeciwko tobie, ale ranisz moją przyjaciółkę.

— Posłuchaj...

— Twoje powody mnie nie interesują. Masz zrezygnować.

— A jeśli nie?

— Ostatnio nie jestem w najlepszym nastroju. Nic nie wskazuje na poprawę, więc lepiej mi nie podpadać.

— To moje życie.

— Dość zagrożone.

— Tak wiem. Rozmawiałam z nią.

— Na razie to tylko ona. Wkrótce pojawią się inni.

— Nic na to nie poradzę.

— Możesz wyjechać. Tam gdzie oni cię nie znajdą. Mogę to załatwić.

— Nie trzeba.
Courtney minęła Liz i wróciła do pracy.

— Nigdy nie chodź do wróżek.- powiedziała Maria do Alexa.

— To ty mnie do niej zabrałaś.

— I to był błąd. Ta okropna baba miała rację.

Michael jadł coś z bardzo dużą(nawet jak na niego) ilością tabasco.

— Dobra. Tym razem nie będę się wysilać. Powiem to od razu, a ty będziesz łaskaw się do tego zastosować. Courtney jest Skórem. To nie ma cię bynajmniej zachęcić. Powiesz jej coś... Nie wiem co. Najlepiej w ogóle z nią nie rozmawiaj. Poza ty choćbyś to robił na kolanach masz przeprosić moją przyjaciółkę i sprawić by była szczęśliwa. A kiedy następnym razem wpakujesz się w coś to przyjdziesz z tym od razu do mnie. Tylko bez żadnych "ale". I jeszcze jedno. Zack lubi cię. Towarzystwo twoje, Maxa i Isabel dobrze na niego wpływa. Naprawdę tak myślę i naprawdę wolałabym nie zmieniać swojego zdania na ten temat. Dlatego uważaj co przy nim mówisz.
Michael patrzył z niedowierzaniem, zdziwieniem, niepokojem i z jeszcze kilkoma uczuciami na Liz, wychodzącą z jego mieszkania po tym jak nieoczekiwanie do niego przyszła i wygłosiła swoją przemowę.

— Biedny Max.- powiedział. Pokiwał głową i wrócił do jedzenia.

Dwie godziny później poszedł do Crashdown. Dosiadł się tam do Alexa.

— Jak tam szczęka?- spytał Alex niepewnie.

— Spokojnie. Tym razem cię nie zabiję.

— To dobrze.

— Świetnie, żywi będziecie lepszymi słuchaczami.- powiedział Zack dosiadając się do nich.

— Szukasz kłopotów mały?- spytał Michael.

— A ty już je znalazłeś?

— Jak zwykle dobrze poinformowany.

— Właściwie to bardzo dobrze. Wiem nawet jak wam pomóc.

— Tak?

— Oczywiście. Macie do czynienia z zawodowcem.- kiedy to powiedział Alex i Michael tamowali wybuch śmiechu.

— I jak nam ten zawodowiec pomoże?- zapytał Alex.

— Zacznę od ciebie. Musisz to zrobić dzisiaj.

— Co?

— Zaprosić Isabel do kina . To chyba oczywiste.

— A co masz dla mnie?- spytał Michael bez specjalnego zainteresowania.

— To trudniejsze. Uważają by nie mówić przy mnie o co chodzi.

— Cierpisz na brak informacji?

— To nie jest zabawne. A teraz słuchaj uważnie. Musisz zaprzeczać.

— Zaprzeczać?

— Tak. Miedzy wierszami wyczytałem, że chodzi o coś poważnego. Musisz ją przekonać, że nic nie zrobiłeś, bo tylko wtedy nie będzie miała powodu by się na ciebie złościć.

— Ale ja naprawdę nic nie zrobiłem.- po tym jak Michael to powiedział Zack pokiwał głową z zastanowieniem.

— Kiedy będziesz z nią rozmawiał bądź bardziej przekonujący, bo inaczej nic z tego nie będzie. Albo pogorszysz sprawę...

— Starczy. Idę pracować.- kiedy odszedł Alex zapytał:

— Dlaczego akurat dzisiaj?

— Co ja z wami mam?!- Zack złapał się za głowę w geście rozpaczy.- Jak mówię, że dzisiaj to znaczy, że dzisiaj. Jasne?

— Tak.

W tym samym czasie kilka stolików dalej.

— Jestem pewna, że Michael tego nie zrobił.- powiedziała Isabel.

— Więc dlaczego był u niej?

— Nie wiem, ale na pewno istnieje jakieś logiczne wyjaśnienie.

— Solidarność kosmitów.

— Przestań.

— Tylko nie zrób tego samego Alexowi. Nie skrzywdź go. Proszę.

— Nie mam takiego zamiaru.

Kiedy Maria skończyła przerwę i wróciła do pracy, naprzeciw Isabel usiadł Alex.

— Cześć.- powiedział.

— Cześć. Co u ciebie?

— W porządku.- po tych słowach nastąpiła chwila milczenia.

— Musimy porozmawiać.- powiedzieli jednocześnie.

— Ty pierwszy.- powiedziała Isabel.

— Może poszlibyśmy do kina?

— Alex...

— Dobra rozumiem.

— Zaczekaj! Ja też miałam ci coś do powiedzenia.

— O co chodzi?

— Zastanawiałam się: czy może gdzieś się wybierzemy?

— Wybieracie się gdzieś?- spytała Tess siadając obok Isabel.

— Cześć Tess.- powiedziała Isabel. Nie zabrzmiał to zbyt entuzjastycznie.

— Od śmierci Naseda czuję się taka samotna. Zastawiałam się czy nie urządziłybyśmy sobie babskiego wieczoru?

— Wieczoru?

— Tak. Oczywiście nie u szeryfa, ale może u ciebie. Słyszałam, że twoi rodzice wyjeżdżają na tydzień. Więc zostaje tylko Max, a on mi nie przeszkadza.

— Nie wątpię.

— Wpadnę do ciebie o dwudziestej. Muszę już lecieć. Pa.- Tess zniknęła równie szybko jak się pojawiła.

— Przepraszam Alex.

— Nie masz za co. To tylko przerażone kurczątko.

— Co takiego?

— Liz ją tak określiła. Nieważne. Wiem z pewnego źródła, że za 20 minut zacznie się seans w kinie...

— O tej porze? Teraz są tam tylko bajki dla dzieci. Rozmawiałeś z jakimś pięciolatkiem? Tak. Rozmawiałeś. Powinnam się była domyślić.

Isabel po kinie wpadła do Crashdown po coś do jedzenia na dzisiejszy wieczór. Już w progu spotkała "jakiegoś pięciolatka".

— A nie mówiłem, że Alex to dobry wybór.

Zbliża się dwudziesta. Max jest w swoim pokoju i ćwiczy(scena jak w "The End of the World"). Słyszy pukanie do okna. Otwiera je.

— Przepraszam za późną porę...- zaczyna Liz.

— Nie musisz przepraszać.

— Muszę. Za tamto.

— Ale nadal nie masz mi nic do powiedzenia.

— Nie na ten temat.

— A na jaki?

— Mógłbyś założyć koszulę.

— Dobrze. Więc?

— Na temat: jutrzejszy sprawdzian z biologii.

— Świetnie. Niewiele wiem na ten temat.

— Ja rozłożę książki, a ty przyniesiesz coś do jedzenia?

— Powinienem być na ciebie wściekły.

— Powinieneś.

— Przyniosę jedzenie.
Gdy wyszedł Liz dostrzegła na jego biurku amulet. Przyłożyła go do tego, który przyniosła ze sobą. Symbol na tym, z którym kiedyś pojechała do Rzecznego Psa stał się na tyle wypukły, że doskonale pasował do drugiego. Liz schowała ten swój do kieszeni i już odkładała tamten na miejsce, gdy wszedł Max z górą jedzenia.

— Co robisz?- spytał.

— Wzięłam go tylko na chwilę do ręki. Nie masz chyba nic przeciwko temu?

— Nie. Czemu miałbym mieć?

— Idziemy do ciebie czy zostaniemy w salonie?- dobiegł ich głos Tess.

— Co ona tu robi?

— Nie wiem. Isabel nic mi nie mówiła.

— A gdzie jest Max?- znów usłyszeli głos Tess. Chwilę później weszła do pokoju.

— Max... Liz? Co tu robisz?

— Zostaję.

— Musimy iść.- wtrąciła Isabel i prawie siłą wypchnęła Tess za drzwi. Gdy je zamknęła Liz i Max zaczęli się śmiać.

— Ale miała minę, kiedy powiedziałaś, że zostajesz.

Maria wchodzi do kuchni. Michael za nią.

— Nic nie zrobiłem!

— Kłamca.

— To nie jest tak jak myślisz.

— I w dodatku idiota.

— Masz rację, jestem idiotą.

— Nareszcie głos rozsądku.
Maria wychodzi z kuchni. Michael za nią.

— Ona jest Skórem.

— Co?

— Wrogiem. Kosmitką. A ja chciałem się tylko czegoś dowiedzieć.

— I nic nie zrobiłeś?

— Dziewczyna, która co kilka minut gubi skórę nie jest moim ideałem kobiecości.

— Więc nic?

— Nic. Wierzysz mi?

— Tak.

— Dzięki Zack.- mruknął pod nosem Michael.

— Co takiego?

— Nic, nic. A może gdzieś pójdziemy?

Sen Liz.
Weszła do jakiegoś pokoju. Ktoś na nią czekał.

— Długo tu siedzisz?

— Nieważne.

— Kivar?

— Nie wiem co mam z tym zrobić.

— Kochasz go?

— Chyba tak.

— Co ja mogę zrobić?

— Powiedz mi co powinnam zrobić, nie chcę ryzykować, że stracę go i nigdy nie pokocham nikogo innego.

— Nie martw się, znajdziesz kiedyś kogoś z kim będziesz szczęśliwa.

— Ale to nie on?

— Wiesz, że nie mogę ci tego powiedzieć.

— Nie chcę stracić Zana.

— Jesteś jego siostrą, tego nic nie zmieni.

Sen Maxa.
Bez względu na to co powiedzą pamiętaj, że Vilandra jest twoją siostrą i nigdy by cię nie zdradziła.- to zdanie brzmiało w jego głowie. Ciągle się powtarzało. Nic nie mogło go uciszyć.

Przed szkołą następnego dnia Max spotkał Michaela.

— Cześć stary. Co u ciebie?- spytał Michael.

— Kiepsko spałem.

— Znowu te sny?

— Tak.

— Na twoim miejscu bałbym się.

— Czego?

— Naszej zaklinaczki snów. Jeśli się zorientuje...

— Na razie to Liz omal się nie zorientowała.

— A co ona ma z tym wspólnego?

— Przyszła wczoraj pouczyć się i...

— I co?

— Została.

— To znaczy, że wy?

— Nie. Po prostu zasnęliśmy nad książkami.

— A właściwie to jak się u ciebie znalazła? Myślałem, że się pokłóciliście.

— To skomplikowane.

— Co jest takie skomplikowane?

— Chyba się od niej uzależniłem.

— Jesteś stracony.

— A ty i Maria?

— Ja i Maria...

— No tak. Wy.

— Rozmawialiśmy.

— Rozmawialiście?

— Zaprzeczałem. Muszę podziękować Zackowi.

— Za co?

— Za ocalenie mi skóry.

Liz zamyka szafkę w szkole.

— Cześć Liz.- podchodzi do niej Maria.

— Śledztwo nadal wstrzymane?

— Wprost przeciwnie. Gdzie byłaś ostatniej nocy kiedy twoja matka dzwoniła do mnie co pięć minut?

— Zapytaj Tess.

— Tess? Od kiedy to ona wie o tobie to czego nie wiem ja?

Kaly idąc do klasy usłyszał za sobą dość znajomy głos. Nie ucieszyło go to bynajmniej.

— Jak tam buddysto?

— Kevin.

— A tak starannie mnie unikałeś odkąd tu przyjechałem.

— Rzeczywiście. Zmarnowałeś moje starania.

— Nadal nie możesz zapomnieć o tamtej zabawce.

— Nie wiem o czym mówisz.

— Ludzik. 2 decymetry wzrostu. Jakiś super bohater czy coś takiego. Wpadł w moje ręce, gdy miałem pięć lat. Pamiętam jakby to było wczoraj.

— Bardzo zabawne.

— To znaczy, że mi nie wybaczysz?

— Jesteś psychiczny.

— Nie po prostu nudzi mi się w tej dziurze.

— Liz jest tak zajęta Maxem, że dla ciebie nic już nie zostaje.- powiedział Kaly, a widząc zmianę na twarzy swego rozmówcy dodał.- Co jest? Zabolało?

— Oczywiście. Dosięgła mnie zemsta za plastikowego ludzika.

— Duzi chłopcy a nadal bawią się lalkami.- Liz pokiwała głową z uśmiechem.

— Późno przyszłaś.- powiedział Kevin.

— Tak. Już myślałem, że nasz wspaniały McEvan kompletnie się załamie.

— To niemożliwe. Jesteś jak na to zbyt dobrym pocieszycielem.- odparował Kevin.

— Koniec kłótni. Kaly na lekcję.- Liz dalej wczuwała się w swoją rolę.

— Słyszałeś.- Kevin dobrze się bawił.

— Jasne.- Kaly poszedł w kierunku klasy.

— Zaspałaś?- spytał Kev.

— Tak jakby.

— Jakieś ciekawe przesyłki?

— Jak zwykle dobrze poinformowany.- zadzwonił dzwonek na lekcję.- Muszę iść. Do zobaczenia później.

— Pa Elizabeth.- Kevin ruszył w kierunku swojej klasy, gdy został gwałtownie zatrzymany i wciągnięty do składziku.

— Spokojnie De Luca. Wiem, że jestem przystojny, ale musisz nad sobą panować.

— Przestań się zgrywać i mów.

— Co?

— Wszystko co wiesz o mojej przyjaciółce.

— Prowadzisz dochodzenie?

— Zgadłeś. A teraz powiedz mi co dzieje się z moją przyjaciółką?!

— Powiem ci jedno. Elizabeth jaką znałaś przez te wszystkie lata nie istnieje. Nigdy nie istniała. A teraz wybacz, ale mam ciekawsze rzeczy na głowie niż psucie sobie reputacji w twoim towarzystwie.- Kevin wyminął Marię i wyszedł ze składziku. Kiedy ona poszła w jego ślady w dwie minuty później natknęła się na Maxa.

— Co...?- zaczął pytanie.

— Niczego sobie nie wyobrażaj. Próbowałam się tylko dowiedzieć co dzieje się z Liz.

— I?

— On wie a ja coraz bardziej się martwię.

Przed ostatnią lekcją. Kevin wyciąga książkę z szafki.

— Cześć.- słyszy za sobą głos.

— My się chyba nie znamy?

— Tess Harding.

— Znajoma Evansów.

— Zgadza się.

— O co chodzi?

— Chcę zawrzeć układ.

— Co takiego?

— Ty pomożesz mi, ja tobie.

— A więc wolisz towarzystwo Maxa od towarzystwa Isabel.

— A tobie chodzi o Liz.

— Dzięki, ale z zasady nie współpracuję z wszami.

— Co?

— Bądź tak miła i się z myj, albo naskocz na kogoś innego. Jakkolwiek się przemieszczasz.
Tess nie znalazła odpowiedzi więc się zmyła.

— Jeszcze jeden niepotrzebny pionek w grze.- skomentowała Ellis.

— Zamierzasz coś z tym zrobić?

— Nie. To robota dla twojej koleżanki.

— Tylko uważaj. Rób co chcesz, ale z dala od niej.

— Dlaczego?

— Bo będę musiał cię zabić.

Liz została po lekcjach, by w pracowni biologicznej wykonać dodatkowe doświadczenie. Kiedy skończyła wyszła z klasy na korytarz. W szkole było już o tej porze dość pusto. Nagle dostrzegła Tess wychodzącą z pokoju dyrektora. Ona jej nie zauważyła, a Liz nie widziała powodu, by zwracać jej uwagę na siebie. W ogóle nie zwróciła by uwagi na całe to zdarzenie gdyby nie fakt, że przechodząc koło otwartych drzwi dyrektorskiego gabinetu nikogo tam nie dojrzała.

— Co Tess mogła tam robić?- pomyślała i weszła do gabinetu dyrektora. Komputer był włączony. Chciała do niego zajrzeć, gdy pojawił się nauczyciel biologii.

— Co tu robisz?

— Chciałam tylko powiedzieć, że już wychodzę, bo skończyłam doświadczenie. Nigdzie pana nie było więc pomyślałam, że może tutaj...

— Ach tak. Dobrze, ale niech pani więcej nie wchodzi tu sama.

— Oczywiście.- powiedziała Liz i wyszła. Na korytarzu spotkała Kevina.- Co ty tu jeszcze robisz?

— Tak sobie spaceruję po szkolnych korytarzach.

— Jasne.

— Podwieźć cię do domu.

— Nie. Max to zrobi. Już się z nim umówiłam.

— Ale to nie jest droga do wyjścia.

— Muszę wziąć coś z szafki.

— Przy tym chyba mogę ci towarzyszyć.

— Pewnie. Dlaczego nie?

Max przyszedł do szkoły po raz drugi tego dnia. Umówił się z Liz, że przyjedzie po nią o szóstej. Było za dziesięć szósta. Wszedł do szkoły. Nigdzie nikogo nie zauważył. Pomyślał, że Liz może być jeszcze w pracowni. Idąc do niej zauważył Liz i Kevina rozmawiających koło jej szafki.

Tess wyszła z gabinetu dyrektora i ruszyła w stronę wyjścia. Przy samych drzwiach usłyszała coś co przypominało głos Liz. Przystanęła nasłuchując. Po chwili słyszała już nie tylko Liz, ale i Kevina. Poszła za nimi, mając nadzieję, że usłyszy lub zobaczy coś co pomoże jej rozdzielić Liz z Maxem. Kiedy zatrzymali się koło jej szafek stanęła tak by jej nie widzieli. Usłyszała za sobą kroki. Weszła do pobliskiego gabinetu. Przez uchylone drzwi zobaczyła Maxa. Pomyślała, że dostała tę okazję na tacy. Skupiła się. Zamierzała pokazać Maxowi to co miał przed sobą w bardziej ubarwionej wersji. Kiedy już miała to zrobić coś uderzyło ją w kark całkowicie wyrywając ze skupienia. Na podłogę cicho, w każdym razie na tyle, że nie słychać było tego na korytarzu, upadł ołówek.

— Co u licha...?- mruknęła pod nosem Tess.

Max stał przez chwilę wpatrując się w nich po czym podszedł do nich.

— Już skończyłaś?- spytał w kilka kroków później.

— Max. Już jesteś.

— Tak. I jak widzę nie tylko ja.

— Nie mogłem się powstrzymać od zobaczenia jej.- Kevin był w swoim żywiole.

— Nie wątpię.

— Przestańcie. Mam jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia. Max możemy już jechać?

— Tak.

— Cześć Kev.

— Cześć Elizabeth.

— Uwielbiam jego towarzystwo.- mruknął Max zapalając silnik samochodu.

— Niemożliwe. Max Evans wściekły z zazdrości.- Liz uśmiechnęła się pod nosem.

— Nie nabijaj się za mnie.

— Zmieńmy temat.

— Dobrze. Co ci powiedziała wróżka?

— Od kiedy to wierzysz w takie rzeczy?

— Nie wierzę. Zastanawiałem się tylko czy wspomniała o mnie?

— O tobie... Może. Nie pamiętam.

— Nie pamiętasz?

— Mówiła coś chyba o jakimś facecie, ale niezbyt otwarcie i raczej mało dokładnie.

— To co robisz ma swoją nazwę.

— Tak?- zapytała Liz z niewinnym uśmieszkiem.

— Uprawiasz tortury psychiczne.

— A co pod moją nieobecność ty i Michael robiliście z psychiką Zacka?

— Nic.

— Ach tak?

— Zastanawia mnie inna rzecz.

— Jaka?

— Jak pięcioletni chłopiec może zjeść taką ilość tabasco jak on i jeszcze się z tego cieszyć?

— Jadł to... bo wy to jedliście.

— Byłaś w Los Angeles a nie na Florydzie, prawda?- spytał Max po chwili ciszy. Liz odwróciła głowę.

Mieszkanie Michaela. On i Max oglądają telewizję z niewielkim zainteresowaniem.

— Wczoraj była tu twoja dziewczyna.

— Liz?

— A masz jakąś inną?

— Po prostu się zdziwiłem. Po co przyszła?

— Żeby mi uporządkować życie.

— To znaczy?

— Powiedziała, że Courtney jest Skórem.

— A mi żebym uważał na Ellis.

— I?

— Kal powiedział mi że ona też jest Skórem.

— Dużo ich... w okolicy.

— No.

Liz weszła do pokoju i rzuciła się na łóżko.

— Męczący dzień?

— Max zapytał o Los Angeles.- odpowiedziała Liz.

— Wie?

— Domyśla się.- Liz przerwała na chwilę.- Tam było tak spokojnie i dobrze.

— Żadnych kłamstw.

— Właśnie. I Zack. Spędzaliśmy razem całe dnie. A teraz...

— Wiem, że jest ci ciężko...

— Od początku byliśmy razem. Ja i on. Nawet kiedy trafił do sierocińca. Spędzałam z nim całe dnie. Kiedy bał się w nocy włamywałam się tam, by go uspokoić.

— On nadal może na ciebie liczyć.

— Jest w ciągłym niebezpieczeństwie. Nie powinnam była go tu sprowadzać.

— Powinnaś. Tu jest jego dom… Przynajmniej na razie.

Kal niedawno wyszedł. Derila była sama. Otworzyły się drzwi.

— Isabel?

— Ja wiem.

— Co?

— Wiem o Vilandrze, o Kivarze i o mojej zdradzie.

— Ale?

— Dlaczego mi nie powiedziałaś?

— Posłuchaj...

— Nie. To ty posłuchaj. Nie życzę sobie więcej kłamstw. Ufałam ci, a ty mnie zawiodłaś.

Ian usiadł wygodnie w fotelu. Wspominał swoje życie. Właściwie pewien jego etap. Przed dziesięciu laty po raz drugi przybył do Roswell. Musiał zakończyć to co się tu działo. I zrobił to. Nadal pamiętał ich krzyk. Tak bardzo walczyli. Tak bardzo chcieli być razem. A on ich rozdzielił. Myślał wtedy, że to na zawsze. Czas pokazał jak bardzo się mylił. Wystarczał jeden błąd. Próbując odwrócić ich uwagę od małej, wówczas siedmioletniej dziewczynki sam trafił w ich ręce. Pobyt w laboratorium FBI nie był bynajmniej jego najmilszym wspomnieniem.

Max wszedł do Centrum Ufologicznego, mimo iż dzisiaj nie pracował.

— Max? Co ty tu robisz?- spytała Ellis.

— Chciałbym zadać ci to samo pytanie.

— Słucham?

— Co robisz w Roswell Ellis?

— To chyba oczywiste.- odpowiedziała Ellis po chwili wahania.

Zack odłożył pustą szklankę po coli. Wstał i podszedł do pewnego stolika. Usiadł naprzeciwko Kala.

— Co jest mały?

— Pokłóciłbym się o ten epitet, ale mamy ważniejsze rzeczy do omówienia.

— A mianowicie?

— Możesz za mną chodzić, ale mnie nie szpieguj.

— Co?

— Pomiędzy ochroniarzem i szpiegiem jest pewna subtelna różnica. Poza tym i tak nie do wiesz się ode mnie niczego o Liz ani o mnie, więc nie trać czasu.

Liz wchodząc przez otwarte drzwi prawie wpadła na Isabel, która chyba nawet jej nie zauważyła.

— Czyżbyś podpadła jej wysokości?- spytała Derili.

— Po co przyszłaś?

— Postanowiłam, że zanim zajmę się Kalem porozmawiam z tobą.

— O czym?

— Wiem o waszym małym śledztwie.

— Doprawdy?

— Spróbuj go pohamować. Tak będzie dla niego lepiej.

— O tym chciałaś rozmawiać?

— Po części. Jest jeszcze druga sprawa.

— Jaka?

— Mam nadzieję, że w odpowiednim czasie będę mogła na ciebie liczyć, że kiedy nadejdzie ten czas powiesz prawdę.

Zack jadł lody gdy podszedł do niego Alex.

— Dzięki stary. Jesteś świetnym kumplem.- powiedział.
Po chwili przeszedł koło niego Michael.

— Dzięki stary. Jesteś świetnym kumplem.- powiedział.
Zack zastanowił się chwilę i powiedział sam do siebie.

— Wiem.- uśmiechnął się.- Zaczynam zbierać plony mojej pracy. Jeszcze tylko Liz i Max. – westchnął.- To dopiero będzie robota.

— Mówisz sam do siebie?- Max usiadł koło niego.

— Tak sobie rozmyślam.

— Ja też nad czymś się zastanawiam.

— Nad czym?

— Na przykład nad twoimi rysunkami.

— Ja po prostu lubię rysować.

— I lubisz tabasco?

— Zawsze je lubiłem.

— I Liz o tym wie?

— Tak. Liz wie o wszystkim.

— O wszystkim? To znaczy o czym?

— Nie mogę ci powiedzieć.

— I nie możesz mi powiedzieć skąd pochodzisz?

— Nie. Nie wolno mi.- głos Zacka był naprawdę smutny.

W tym samym czasie Liz dosiadła się Kala.

— Uważnie wypełniasz moje obowiązki.- powiedziała.

— Takie mam rozkazy.

— Kiedy byłeś w Los Angeles one były cały czas aktualne.

— O co ci chodzi?

— O to żebyś posłuchał rady Rweli. Nie wchodź mi w drogę. To naprawdę ci się nie opłaci.

Michael robi frytki w kuchni Crashdown.

— Cześć Misiek.- przywitała się Courtney wchodząc.

— Daruj sobie.

— Skąd ten nastrój?

— Chyba wreszcie za tobą nadążam.

— Tak? I?

— Przedstawienie skończone. Maska opadła ci z twarzy. Albo raczej skóra.- Michael wyszedł z kuchni. Courtney podążyła za nim wzrokiem. W drzwiach zobaczyła Marię.

— Tym razem przegięłaś.- powiedziała Maria.

Wieczorem do pokoju Liz przyszedł Zack.

— Co to jest?- spytał wskazując na przedmiot w ręce Liz.

— Coś co chcę ci dać. To amulet. Podoba ci się?

— Tak. Zwłaszcza ten symbol.

— Ale...

— Ale?

— Nie możesz go nikomu pokazać. To będzie nasz sekret. Dobrze?

— Kolejny sekret...- Zack nie wyglądał na szczęśliwego.

— O co chodzi skarbie?

— Chcę powiedzieć Maxowi. Wszystko.- w pokoju zapadła cisza.

— Ja też.- powiedziała wolno Liz.- Ale nie teraz.

— A kiedy?

— W odpowiednim momencie.

Kiedy Zack wyszedł Liz usłyszała dzwonek telefonu.

— Słucham?- odpowiedziało jej głuche milczenie, ale Liz była pewna, że ten kto dzwonił nie odłożył słuchawki.

Koniec części czwartej.
(DROBNY KOMENTARZ: Przeczytałeś właśnie czwartą część i najprawdopodobniej myślisz, że poznałeś wszystkie lub prawie wszystkie odpowiedzi. Odwołując się do wstępu tego opowiadania muszę powiedzieć, że MYLISZ SIĘ).


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część